Etykiety

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Raduchów. Wioska widmo, którą wkrótce zaleje wielka woda zbiornika retencyjnego Wielowieś-Klasztorna

Opuszczone domy, kompletnie zniszczone stodoły i kwitnąca turystyka "urban exploration". Tak dziś wygląda wioska widmo w powiecie ostrowskim. W Raduchowie w gminie Sieroszewice mieszka zaledwie kilka rodzin. Część ludzi już wysiedlono, cześć wciąż czeka na opuszczenie swoich dobytków. Za lat kilka to miejsce będzie pod wodą, na dnie zbiornika retencyjnego Wielowieś-Klasztorna na rzece Prośnie. Dzisiaj to miejsce ma tajemniczą aurę, która przyciąga mnóstwo ciekawskich. Mnie też przyciągnęła. Wrócę tam na pewno, aby popodglądać życie ludzi, którzy wkrótce się stamtąd wyniosą. 
Raduchów to mała miejscowość znajdująca się w gminie Sieroszewice w powiecie ostrowskim. Położona jest nad rzeką Prosną i znajduje się około 25 kilometrów od Ostrowa Wielkopolskiego.



Niedziela. Popołudnie. Jedziemy ekipą do Raduchowa. Gdy kończy się asfalt droga jest mocno wyboista. Przejeżdżamy obok pierwszego gospodarstwa. Na podwórku widać krowy, więc tam wciąż ktoś mieszka. - Może źle trafiliśmy - myślę. Po pokonaniu kilkuset metrów piękną dębową alejką widać pierwsze opuszczone domostwo. To stara piętrówka z przyległymi garażami, stodoła oraz kilka innych budynków. Moje pierwsze skojarzenie: Tutaj musi straszyć.




Wchodzimy. To stara gospodarka, u schyłku, ale widać, że ktoś tam jeszcze z tego korzysta, bo zieleń nie zdążyła jeszcze zrobić z tego miejsca dżungli. W pierwszej chwili nieco się stresuję, bo wiadomo: nie wiesz czy to nie jest jeszcze czyjaś posesja i nie jesteś pewny, czy za moment jakiś facet z widłami nie przyjdzie i cię nie przegoni. Z każdym momentem robi się ciekawiej. - Tu nawet listy zdychają - mówię sobie patrząc na ten obrazek. 


Na ścianach budynków widać napisy. To prawdopodobnie numery inwentaryzacyjne. To utwierdza mnie w przekonaniu, że gospodarstwo zostało wysiedlone. Wchodzę do poszczególnych pomieszczeń garażowych. Moją uwagę przykuwają przedmioty użytku codziennego. To miejsce opuszczono zaledwie kilka lat temu, może nawet nie dalej, jak 5 lat - wnioskuję po niektórych przedmiotach. 









W oddali skrzypią drzwi budynku mieszkalnego. Trochę straszne to, ale wchodzę do środka. Widzę pozostałości po normalnym polskim domu. Stoły, meblościanki, krzesła, szafy. Nikt stąd nie wyszedł w pośpiechu. Wyprowadzka trwała dłużej. Wygląda na to, że rozmontowano nawet część instalacji wodno-kanalizacyjnej. 








Można by tutaj nagrać niezłą kontynuację "Domu złego" Smarzowskiego. Pora jechać dalej. Wysadzana droga wiedzie znów dębową aleją. Ale tutaj pięknie musi wyglądać jesienią o wschodzie lub zachodzie słońca. Podjeżdżamy do kolejnego opuszczonego domu i wtedy orientujemy się, że turystyka "zalewowa" kwitnie. Spotykamy ludzi, którzy tak jak my przyjechali zobaczyć pozostałości po aktywności lokalsów. - Natura sobie świetnie poradziła podczas nieobecności człowieka - myślę spoglądając na płot jednej z posesji. 




Wchodzimy do kolejnego domu. Moją uwagę przykuwa wiatrołap oraz korytarz wykonany z boazerii. Niegdyś to był synonim "względnego bogactwa". Boazeria kojarzy mi się raczej z wielką płytą. W ciasnych mieszkaniach próbowano stworzyć coś na kształt namiastki lasu. Nie wszyscy mieli w domach ten element wystroju wnętrza. To spuścizna po Polsce PRL-u, po pokoleniu meblościanki. To nie moje pokolenie, ale znam jego historię z opowiadań moich bliskich. Teraz sobie te świadectwa wizualizuję. 



Ciekawa jest ta kolorystyka ścian w pomieszczeniach. Dziś korzysta się raczej z białych farb, pastelowych, a niegdyś? Królowała kolorowa lamperia z farb olejnych. W rodzinnym domu wciąż taką mam, zdobioną w ciekawe wzorki. Egzotyka. Gdzieniegdzie widać już nowoczesność. Tapety z samochodami były modne w latach 90. XX wieku, przynajmniej ja pamiętam, że je wtedy widziałem. 


Przemierzając kolejne pokoje opuszczonej wiejskiej chałupy dostrzegam jak natura wkrada się do wnętrza budynków przez rozbite szyby, wyważone drzwi oraz przez każdą najmniejszą dziurę. Jest przełom maja i czerwca, więc roślinność jest bujna, w fazie intensywnej wegetacji. Specjalnie wybrałem taką porę roku, aby nieco zdramatyzować ten reportaż. W sumie mogłem przyjechać w pochmurny dzień, najlepiej burzowy. Byłoby bardziej dramatycznie.







Zawsze gdy jestem w takich miejscach interesuje mnie ostatni ślad bytności człowieka. Kartka z kalendarza, wycinek z gazety, korespondencja. Próbuję sobie wyobrazić w jakim momencie historii właściciele opuszczali dom, który odwiedzam. W Raduchowie tych świadectw przeszłości jest sporo. Znajduję dyplom za zajęcie I miejsca w turnieju mini siatkówki z pobliskiej wioski Zamość datowany na 82 rok, a także wypracowanie o tym jak powinna być "dobra wnuczka". Gazety z lat 90, także te kolorowe 18+. Kopalnia wiedzy o Polsce lat 1980 - 2000.









Raduchów ma swoją ciekawą historię napisaną trochę przez dekadentyzm. Schyłkowość widać w zachowaniach mieszkańców. Osoby z aparatem nie są tutaj mile widziane, czasem nawet przepędzane. Jeden z moich znajomych spotkał kiedyś jednego lokalsa, który twierdził, że z tego opuszczonego domu kiedyś wzięto mieszkańca do szpitala. - Do czego wróci? Skoro wszystko zniszczone - twierdził mieszkaniec. Z relacji znajomego wynika, że miał pianę na ustach. Życie w wiosce widmo może dobijać.




O budowie zbiornika retencyjnego na Prośnie Wielowieś-Klasztorna mówi się od kilkudziesięciu lat i zawsze w kontekście tego, plany są. W ciągu dekady akwen ma powstać. Oprócz retencji ma spełniać też funkcję rekreacyjną. Prace mają potrwać 5 lat, a budowa ma się rozpocząć w 2023 roku. Koszt inwestycji to 1 miliard złotych. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz